Zwiadowcy: W poszukiwaniu leku

Zwiadowcy: W poszukiwaniu leku


Pandemia dotarła także do krainy Zwiadowców – Araluenu. Kto wyruszy na poszukiwanie leku na tę straszną chorobę? Misja z pewnością będzie niebezpieczna…

Koń i jeździec powoli wyłonili się z mgły. Droga przed nimi była pusta. Przez mgłę widoczność była ograniczona do najwyżej paru metrów. Takie warunki pogodowe wyjątkowo sprzyjały zadaniu jeźdźca, który był zwiadowcą. Musiał jak najszybciej opuścić niepostrzeżenie kraj i spróbować znaleźć kogoś, kto znałby lek na zwalczenie pandemii, która ostatnio wybuchła w kraju. Ludzie musieli zostawać w domach, a wychodzić mogli tylko z ważnych powodów, takich jak nakarmienie bydła, lub zaopatrzenie się w zapasy żywności. Oprócz tego zostały odwołane wszystkie targi i większe uroczystości. Za niestosowanie się do przepisów trzeba było zapłacić dużą karę pieniężną. Kwota była zwykle znacznie większa niż standardowy dobytek wieśniaków, co raczej nie zachęcało do łamania przepisów. To wszystko miało na celu spowolnienie rozwoju epidemii, która i tak rozprzestrzeniała się w zatrważającym tempie.
Inaczej sprawa wyglądała w przypadku zwiadowców. Oprócz tego, że byli najbardziej narażeni na zarażenie się groźną chorobą, mieli ręce pełne roboty. Poza zwykłymi obowiązkami zwiadowców, musieli też pilnować by wszyscy przestrzegali nowo narzuconego prawa. Właśnie przez to nie było zbyt wiele osób, które można by było wysłać na poszukiwanie leku na zwalczenie choroby. W końcu jednak taką osobę znaleziono. Jako że Will Treaty, zwiadowca w lennie Redmont, dzielił lenno z innym zwiadowcą, świetnie nadawał się do tej misji, bo gdyby jednego zwiadowcy zabrakło, ten drugi mógł się zająć lennem sam. Wtedy nikt by nie zauważył, że któregoś ze zwiadowców brakuje. Gdy Will dowiedział się od dowódcy Korpusu Zwiadowców, że jedzie na misję, nawet się ucieszył, bo miał już dosyć ciągłego wykonywania tej samej pracy. Nie przeszkadzało mu, że misja będzie niebezpieczna. Przywykł do tego. Zresztą, dobrze było w końcu się gdzieś wybrać. Dowódca Korpusu wolał, aby misja pozostała w tajemnicy. Niezbyt dobrym pomysłem było rozpowiadanie wokoło, że zwiadowca jedzie szukać leku na pandemię. No bo w końcu nie było wiadomo, co ją wywołało. Większość osób uważało za nic nadzwyczajnego, że raz na jakiś czas po kraju rozprzestrzeniają się choroby. Will jednak nie należał do owej ,,większości”. Osobiście uważał, że w tym wszystkim jest jakieś drugie dno. Jak dotąd nie miał czasu na roztrząsanie tej sprawy, ponieważ był ciągle czymś zajęty. Nie to co teraz, gdy jechał sam, wreszcie mógł się na spokojnie zastanowić. Pandemia zaczęła się jakiś czas po przypłynięciu statków handlowych z Toskano. Toskanie przywieźli głównie tkaniny, które przecież nie mogły stanowić źródła choroby. Przywieźli też ze sobą spory zapas czerwonego wina. Młodemu zwiadowcy przyszło do głowy, że całkiem możliwe, iż ktoś mógł czegoś dodać do wina. Nagle zdał sobie z czegoś sprawę. Blisko Toskano, mieszkali Genoweńczycy, zabójcy posługujący się różnymi rodzajami trucizn. Możliwe jest, że to oni przypłynęli do Araluenu, podszywając się pod Toskanów. Akcent toskański był łatwy do podrobienia, co jeszcze ułatwiłoby im sprawę. Trzeba jednak wziąć pod uwagę jeden istotny fakt. Genoweńczycy nigdy nie działali sami, lecz dla kogoś, kto obficie im za to zapłaci. Tylko kto chciałby, żeby w Araluenie rozprzestrzeniła się groźna choroba, doprowadzająca do stanu pandemii? Z drugiej strony, to tylko domysły. Chociaż, nie wiadomo…
W pewnym momencie rozmyślania Willa przerwał krzyk mew. Domyślił się, że są już blisko morza.
– Zbliżamy się powoli do celu – odezwał się do swojego konia. Ten w odpowiedzi zarżał cicho. Po paru minutach dotarł do niewielkiego portu. Jeśli dobrze się orientował, to właśnie w tym porcie znajdował się teraz skandyjski okręt, który tego roku stacjonował w Araluenie. Według traktatu, który zawarli kiedyś ze Skandią, co roku jeden okręt ze skandyjskiej floty pilnował wybrzeży Araluenu, a czasami kogoś przewoził. Tego roku był to statek o nazwie ,,Wilczy Wicher”. Należał on kiedyś do oberjarla, czyli władcy Skandii, Eraka. Teraz kapitanem na statku był Svengal, niegdyś był pierwszym oficerem na tym okręcie. Oboje Skandianie byli starymi przyjaciółmi Willa. Zwiadowca szybko dostrzegł okręt, o charakterystycznym wykonaniu. Skierował się w jego stronę. Załoga ,,Wilczego Wichru” przyjęła go z radosnymi uśmiechami i przywitali go serdecznie.
– Zamierzacie gdzieś płynąć w najbliższym czasie? – zapytał Will po dość długim powitaniu.
– Niedługo wracamy do Skandii – odpowiedział kapitan statku – Prawdopodobnie zatrzymamy się po drodze w Galii, i być może wpadniemy do jakiejś gospody zerknąć, czy mają tam jakieś ciekawe towary – dodał po chwili z uśmiechem. Will wiedział co Skandianin miał na myśli. Chciał zapewne złupić jakąś galijską gospodę.
– Mógłbym popłynąć z wami po drodze do Galii? – zapytał zwiadowca. Doszedł do wniosku, że Galia to równie dobre miejsce na rozpoczęcia poszukiwań leku jak każde inne.
– Oczywiście – odpowiedział Svengal z jeszcze szerszym uśmiechem.
***
Burza szalała od paru dni. Załoga ,,Wilczego Wichru” uwijała się przy linach i wiosłach. Wszyscy na pokładzie byli wyczerpani.
– Jak myślisz, ile to jeszcze potrwa? – zapytał Will. Skierował to pytanie do Svengela, gdyż wiedział, że kapitan okrętu zna się na pogodzie na morzu znacznie lepiej niż inni członkowie załogi. Zwiadowca spędzał większość czasu pod pokładem, ponieważ wiedział, że raczej nie przyda się na statku, a nie chciał przeszkadzać żeglarzom, którzy mieli o wiele większe doświadczenie niż on. Wyszedł, ponieważ ciekawiło go jak długo jeszcze będzie trwać sztorm.
– Sam nie wiem. Zdarza się, że sztorm trwa parę dni, a czasami nawet kilka tygodni – zaczął tłumaczyć Svengal – Ale to się dzieje w okresie zimowym. A ta burza powinna się już dawno skończyć. Trochę mnie to martwi. Statek coraz bardziej zbacza z kursu. Niebezpiecznie zbliżamy się do Picty, a tam raczej…
Dalszą wypowiedź kapitana zagłuszył huk, który rozległ się, gdy maszt pękł i runął na statek, a ten wpadł na skały. Potem zapadła ciemność.

***
Will obudził się z dającym się we znaki bólem głowy. Rozejrzał się wokół. Znajdował się w niewielkim pomieszczeniu, w którym stało łóżko, niewielki stolik i krzesło. Za oknem było widać las. Miejsce to wydawało się Willowi dziwnie znajome. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, gdzie się znajduje. Był w chatce Malcolma, uzdrowiciela mieszkającego głęboko w lesie, który otaczał zamek Macindaw, w lennie Norgate. Graniczyło ono z morzem, więc nic dziwnego, że Will się tutaj znalazł. Uzdrowiciel mieszkał na odludziu, więc mógł nie wiedzieć, o panującej w kraju epidemii. Nagle do pokoju wszedł starszy mężczyzna, którego Will rozpoznał od razu.
– Malcolm, wspaniale cię widzieć – powiedział z uśmiechem zwiadowca. Malcolm był jego starym przyjacielem, nieraz mu pomagał. Nagle coś mu się przypomniało. – Co się stało ze statkiem i Skandianami? – zapytał zaniepokojony.
– Ze statku niestety niewiele zostało, ale załodze na szczęście nic się nie stało. Obecnie zbierają materiały do odbudowy okrętu. Niemal od razu się za to zabrali – wyjaśnił medyk. Zwiadowca rozumiał dlaczego Skandianom tak bardzo zależało na odbudowie statku. Mimo, że oberjarl Skandii nie pływał już na tym okręcie, bardzo się wściekał, gdy dowiadywał się, że coś złego stało się ze statkiem. W pewnym momencie zwiadowca przypomniał sobie o jeszcze jednej, niezwykle ważnej rzeczy.
– Mam do ciebie prośbę. Podejrzewam, że epidemia została wywołana przez truciznę, ale nie mam pewności. Czy mógłbyś się temu przyjrzeć? – Will miał nadzieję, że Malcolm się zgodzi. No bo w końcu to, o co prosił, mogło się wiązać z ryzykiem zarażenia.
– Nie wiedziałem, że kraj opanowała jakaś choroba. Mógłbyś podać jakie są jej objawy? – poprosił uzdrowiciel.
– Głównie kaszel, duszności, brak węchu i smaku – zaczął pospiesznie wyliczać zwiadowca. Liczył na to, że uzdrowiciel będzie wiedział w czym rzecz.
– Brak węchu i smaku? Kłopoty z oddychaniem? Myślę, że jest to choroba wywołana trucizną z krzewu circus, używana jest bardzo rzadko, ale jednak. I nie martw się, znam odtrutkę – odpowiedział Malcolm. Will uśmiechnął się mimo zmęczenia. Udało mu się wykonać zadanie jakie mu zlecono. Do tego w wyjątkowo krótkim czasie. Pomyślał, że być może poszło by jeszcze szybciej, gdyby wpadł na to, żeby zamiast uganiać się nie wiadomo gdzie za lekiem, pojechać po prostu do starego przyjaciela, który był najlepszym medykiem w kraju.
– A więc, kiedy wyruszamy? – zapytał Malcolm z uśmiechem na twarzy.
***
Parę miesięcy później, pandemia stała się dla Araluenu tylko niemiłym wspomnieniem. Wszyscy radowali się, że ich życie wraca do normy. Will również cieszył się z tego powodu, lecz ciągle zastanawiał się nad jedną, niewyjaśnioną rzeczą: kto i dlaczego kazał Genoweńczykom otruć Aralueńczyków?

Autor: Kamila Piwowarska

Praca nagrodzona w drugiej edycji wciąż trwającego konkursu Sposób na pandemię. Bohaterowie literaccy w czasach zarazy

Sponsor nagrody:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.